Miałam napisać ten artykuł wcześniej. Tuż po ogłoszeniu zakazu pracy salonom fryzjerskim. Minęły dwa długie tygodnie oczekiwania „niewiadomo-na-co”, zebrałam myśli, przewietrzyłam mózg i piszę. A wszystkie przedstawione tu sytuacje są prawdziwe, żeby było śmieszniej.  

Korona-haj

Świetne określenie zapożyczone od koleżanki Moniki. Wszyscy są teraz na jakimś haju: haju zakupów w Biedronce i Lidlu, czy Castoramie, jako że to jedyne otwarte w okolicy atrakcje, haju wszechwiedzy z zakresu wirusologii, haju negowania i haju hejtowania. Wszyscy wiedzą wszystko na temat wirusa i tego, jak ten oto cichy „zabójca” może się rozprzestrzeniać.

Jak pewien pan, którego spotkałam w lesie. Zobaczył mnie idącą z psem i wbiegł na najbliższą górę zasłaniając przy tym nos rękoma i patrzył, bym go ominęła czym prędzej. Poruszyła mnie ta sytuacja, żeby nie powiedzieć – rozśmieszyła- więc krzyknęłam:

-Niech się pan mnie nie boi! Mój pies (chichuahua – tak dla informacji) nie gryzie! I mimo, że to chińska rasa, to nie jest zakażony – spróbowałam zażartować.

Dostałam ripostą w łeb mój głupi:
-Wirus unosi się w powietrzu 3 godziny! Nie można ryzykować życia!!!

Mając deficyt kontaktów międzyludzkich w ostatnich dniach, ja – głupia – postanowiłam dalej dyskutować:
-I ten wirus, proszę pana, osiadł na pana rękawiczkach, a teraz zasłania pan nimi buzię.
No i się zaczęło… Opisywać nie będę. Bo szkoda słów. 

I jeszcze taka sympatyczna sytuacja. Idę z psem, chodnikiem tym razem. Pani podąża zna przeciwka. Odkąd mnie zobaczyła, unosi palec swój wskazujący i nakazuje nim oddalenie się na drugą stronę. Tak wnioskuję przynajmniej. Olewam polecenie, bo tak coś mi rozum podpowiada, że ktoś ze mnie chce zrobić idiotkę. Idę zatem ciągnięta przez chichuahuę, a na wysokości mijania się z tą miłą panią, dostaję prosto w twarz słowami: „Jak krowa leziesz środkiem! Nienormalna!”.  Tu już zgłupiałam. Bo niby ciężko mnie zaskoczyć, bo raczej potrafię się odgryźć, ale tu – kurtyna opadła.

Korona-hejt 

W połowie marca zamknięto szkoły. I się zaczęło… 

Spora grupa fryzjerów, korzystając z okazji, że tak się wyrażę, zrobiła sobie także korona-wakacje. Bo przecież jak nie skorzystać z oficjalnego przesłania pt. „zostań w domu” i bez zbędnego tłumaczenia posiedzieć dwa tygodnie z dziećmi. Tak fajnie przecież może być – pogramy w planszówki, w końcu będzie czas na gotowanie, na posiedzenie z dziećmi, na odpoczynek. Coś się o uszy obiło, że to będą tylko dwa tygodnie, więc potem wrócimy do pracy, wypoczęci, zdrowi i będzie jak dawniej. Hurra! Zostajemy w domu! Będzie super! Szefowa zapłaci mi pensję, albo dostanę zasiłek opiekuńczy. Ot, ogólne przyzwolenie na odpoczynek w domowym zaciszu. Żeby nie powiedzieć – pracę zdalną, tak zalecaną przez rządzących. 

Ci, co myśleli w ogóle, postanowili zostać na posterunku i pracować. Wbijając dalej ten kij w mrowisko, powiem nawet, że tylko idiota mógł pomyśleć, że po dwóch tygodniach wróci do pracy. 

I wtedy okazało się, jak wielu kolegów z branży zna się na epidemiach, że tak wiele wie o wirusach i specyfice pracy z zakażeniami, jak mnóstwo fryzjerów (i nie tylko) zna się na budowie masek chirurgicznych, jak uważnie studiowała zasady rozprzestrzeniania się wirusów drogą kropelkową. W rzeczy samej, nie wiedziałam o tym także, że wszyscy moi koledzy regularnie, po każdym kliencie dezynfekują klamki do drzwi, a dezynfekcja terminala płatniczego jest tak oczywista, jak poranne umycie zębów. Bo, jak tylko wprowadziłam te dwie dodatkowe czynności do mojej codziennej pracy, każdy z nich oburzał się, że to przecież takie oczywiste! 

Jak wiele hejtu wylało się na mnie, gdy tylko opublikowałam film ukazujący ten sposób pracy. „Zdezynfekować jej mózg!”, „Jesteś ograniczona”, „Jebnięta baba”, „Cofnąć jej stanowisko biegłego sądowego!”, „Głupia i pazerna baba”, to tylko niektóre z nich. Nie lubię hejtu, brzydzę się nim, wcale nie uważam, że w „internetach” można wszystko. Tak się składa, że nikt nie jest anonimowy, a takie słowa nie powinny się pojawiać w przestrzeni publicznej. Screen shoty zrobione, tak na wszelki wypadek… 

Czy bolało? Chyba najbardziej bolało to, że ci właśnie fryzjerzy, sami sobie zrobili „kuku”. Nie mając pojęcia o tym, jak dezynfekować, jak można zorganizować pracę, ślepo wierząc w ciągle zmieniane zalecenia rządu, poddając się psychozie strachu, stworzyli wizerunek fryzjera-roznosiciela wszelkich bakterii i wirusów, brudnego fryzjera, który poprzez bliski kontakt z klientem pluje na niego śliną bogatą w koronawirus, kicha i kaszle nieustannie, przez co staje się jednym z najgroźniejszych ogniw na drodze rozprzestrzeniania się wirusa, jakiegokolwiek. Uprzejmie więc informuję, że do takich się nie zaliczam. Amen. 

Korona-klienci 

Zamknięto szkoły i tak sobie większość fryzjerów pomyślała, że i oni nie będą w takiej sytuacji pracować. Co mądrzejsi pracowali. Tak, mądrzejsi, znający zasady dezynfekcji, zdrowo myślący, a może przede wszystkim – myślący. Uzbroiłam się w płyny, zorganizowałam swoją pracę tak, by była bardzo kameralna, zrobiłam wszystko, co uważałam za stosowne. Niestety, jak większość moich znajomych  pracujących, i tak borykałam się z problemem odmawianych wizyt. Bo, naszemu rządowi tak skutecznie udało się zastraszyć ludzi, że zaczęli bać się wychodzić z domu. Do fryzjera tym bardziej. I mimo, że koszty nie spadły, to zyski już znacznie. Więc, nomen omen, zostałam bez dochodu. Jednocześnie wszystkie moje wyjazdy szkoleniowe nie odbyły się, pokazy także. Szczerze mówiąc – zaczęłam się obawiać. I tu pojawili się moi klienci… 

-Pani Olu, jednak rezygnuję z wizyty. Czy może pani polecić mi jakąś farbę na odrosty?- czytając tego sms’a miałam wrażenie, że śnię. Moja wykształcona, wieloletnia klientka. Co jest ze mną nie tak? Bo ja zawsze zaczynam od siebie… Głęboki oddech, kilka przysiadów z obciążeniem i odpisuję: 

-Pani Aniu, jak zawsze i niezmiennie, polecam te produkty, które stosuję. Czy mam, w drodze wyjątku, przygotować Pani mieszankę do domowej aplikacji? -uff, zgodziła się, zarobię na chleb, ba – nawet na owoce.  Chwilę przed odbiorem, pani Ania pisze: 

-Proszę nie przygotowywać dla mnie mieszanki. Polecono mi hipoalergiczne farby.-  poprosiłam męża, by walnął mnie w łeb. Bo śnię chyba. Zaznaczam, że uszczypnięcie nie pomogło. Ostatecznie, nie chciał walnąć.

-Pani Aniu, czy moje produkty kiedykolwiek panią uczuliły? 

-Nie. To wolne rozleniwia, nie chce mi się jechać do pani po ten produkt.

Po raz pierwszy życzyłam komukolwiek, a tym bardziej mojej klientce, żółtych jak słonecznik odrostów. A nawet takich w kolorze zachodzącego słońca, w różnych odcieniach pomarańczowego. Piękne w naturze, ale na odroście – niekoniecznie. 

I gdy już miałam dość tego wszystkiego, dostałam i taką wiadomość:
„Pani Olu, jak się pani miewa? Mam wizytę w czerwcu, mogę ją teraz opłacić.”  Odżyłam! 

 

Korona-za darmo 

Jak wiecie, każda z sytuacji takich, jak wojna, epidemia, klęski żywiołowe i wiele innych podobnych, perturbuje gospodarkę, miesza w cenach, w dostępności produktów. Niestety. Deficyt czegoś pociąga za sobą wzrost cen. Wykupiliście wszystkie porcje mięsa w marketach w dniu zamknięcia szkół, więc czemu się dziwicie, że kolejne dostawy były droższe? Nieuczciwe? Być może.
Rząd nakazał nam dezynfekcję rąk co kilka minut? Po dwóch dniach nie było mowy o znalezieniu w sklepach płynów do dezynfekcji. Wiem, teraz już są. Podrożały średnio 400-600%. Rękawiczki kupowaliście za 18zł? A teraz są po 60? No tak, tych za 60 już też nie można znaleźć. Pojawiły się za to za 100.
Coś mi moja intuicja podpowiada, że te ceny tak szybko nie zmaleją. Nawet, gdy wszystko się uspokoi. Dlatego też, nie licząc na solidarną pomoc skłóconego środowiska uważam, że nasze ceny też w obliczu tych droższych składowych, powinny być wyższe. I jeśli czujecie, że ktoś z tyłu za plecami, szepce Wam – „w chwilach kryzysu, powinniśmy sobie pomagać”, zadajcie sobie pytanie: „ a kto pomaga mnie?”.

 

Korona-celebryci 

Od jakiegoś czasu oglądam tylko Discovery i Netflixa. Dlaczego? Spieszę z wyjaśnieniami. 

„Zostań w domu! Tu też jest fajnie!”– z uśmiechem Joanna Krupa wykrzykuje na tle swojego domu z dużym basenem i temperaturą w okolicy 30 stopni. 

„Zostań w domu i zdrowo gotuj!” – radośnie podpowiada mi z ekranu odchudzająca się europarlamentarzystka regularnie pobierająca swoją, niemałą, pensję mimo tego, że – nomen omen – siedzi w domu. 

„Zostań w domu!” – znowu słyszę od Urszuli Dudziak izolującej się w rozległym domu na wsi. 

„#Zostań w domu” – „hasztagują” Lewandowscy nie mający obaw, że pozostanie w domu będzie równoznaczne z brakiem zarobienia na jedzenie dla dzieci. 

„Kochani, bądźmy odpowiedzialni, zostańmy w domu!” – niewyraźnie, lecz z uśmiechem, wypowiada się fryzjerski celebryta Maciej Maniewski, by po dwóch tygodniach, gdy ten uśmiech już go opuścił i groźnym tonem wskazał na to, że tak przecież być nie może, pokazał w telewizji śniadaniowej, jak można samodzielnie ostrzyc sobie włosy. 

Dlaczego zatem oni mnie nie przekonują? Ano z oczywistych względów, moi drodzy. Bo ja, fryzjer,  ani nie jestem urzędnikiem, który pieniądze dostaje mimo wszystko, ani nie mam tantiemów z ZAiKS, ani nie mogę szybko uciec do Stanów, by izolować się w Kalifornii w domu z wielkim basenem. A nawet gdybym mogła i gdybym miała – nie śmiałabym radzić tej całej większości, której daleko do takiego komfortu. 

 

Korona-ogłupianie 

Tak, to będzie polityczny wpis. Z moim przesłaniem: nie dajmy się ogłupić. Połączmy fakty. Pomyślmy, do czego nieustannie zachęcam, bo ta czynność nie boli. 

Nakazuje nam się izolować, zabiera się lasy balansując na granicy prawa albo śmiejąc się z niego podczas tworzenia kolejnych zakazów. W imię walki z wirusem nakazuje się ograniczyć jakąkolwiek aktywność na świeżym powietrzu bo, jak powiedział pewien wirusolog w TVN24, nie powinno się samemu jechać na ryby, bo nigdy nie wiadomo, na jakim pieńku przycupniemy i czy nie siedział na nim wcześniej zakażony, a poza tym zawsze ktoś się do nas może dołączyć… 

Nikt z ministerstwa chorób, jak to nazywam, nie podpowiada nam, jak zadbać o odporność i, że wykupowanie tych chlebów tostowych i konserw z mielonką nijak się ma do nabywania odporności.

Dlaczego tak łatwo dajemy się zastraszyć w codziennych, mądrych aktywnościach, podczas gdy Kaczyński siedzi w sejmie bez rekomendowanych przez nich samych rękawiczek i maski? A nad nim pochylają się inni posłowie szepcąc mu coś do tego starczego, brzydkiego ucha? 

Dlaczego boicie się wirusa, skoro Kaczyński z całą świtą i dziennikarzami zbiera się tłumnie  na obchodach 10-tej rocznicy tragedii smoleńskiej? Myślicie, że każdy z nich bada się co chwila na obecność koronawirusa? Mimo tego, że władza może więcej, to nierealne, by tak mogło być, by każdy był pewny swojej „czystości”. No i oczywiście nikt z nich zarażony nie zostaje. Mimo, że spotkali się tak gremialnie. Czy macie jakieś wątpliwości? Moi drodzy, zastraszonym społeczeństwem lepiej się rządzi. Historia zna wiele takich przypadków. W ludziach budzą się wówczas najgorsze instynkty. Obudźcie się proszę. Weryfikujcie informacje, sprawdzajcie, czy oby na pewno w tych „strasznych” Włoszech to na pewno jest tak, jak podają media, czy ten straszny wirus czai się za każdym rogiem? Czy to jest tak, że może pan Kaczyński wie coś więcej, niż my, poddani i pokorni? Nie odpowiem Wam, ale pozostawiam do przemyślenia. 

 

Korona-oczekiwanie  

Oczekujemy tak na prawdę na niewiadomo co. Z wirusami i bakteriami musieliśmy nauczyć się żyć już bardzo dawno temu. Żyjemy z groźbą zarażenia żółtaczką, HIV, grypą, czy choćby wścieklizną także. Z wszawicą, z boreliozą, z durem brzusznym. Z grypą żołądkową, z rakiem, z zanikiem mięśni, ze stwardnieniem rozsianym. Z próchnicą, czy zaćmą. Nauczyliśmy się z tym obcować, starać się chronić siebie i innych, stosować profilaktykę. Koronawirusa boimy się jak snajpera strzelającego do każdego, kto wystawi głowę z domu. Wierząc bezwzględnie w to, co pokazują media, mówią różnej maści specjaliści, mając w głowie słowa Szumowskiego „bo będziemy mieli drugie Włochy!”, siedzimy w domach konsumując chleb tostowy (ten zakupiony w dniu zamknięcia szkół). Podczas przemieszczania się, patrzymy na siebie spod byka w kategoriach „czysty” czy „zarażony”, przechodząc na drugą stronę jezdni w obawie przed zakażeniem. Nosimy rękawiczki jednorazowe do sklepu i odkażamy je przy wejściu nie myśląc, czy ten płyn alkoholowy nie zniszczy powłoki, która ma nas zabezpieczać. Grozimy sobie policją, która ma teraz takie możliwości, jak w stanie wojennym. Jesteśmy podzieleni jeszcze bardziej. Choć wydawało mi się, że gorzej być nie może. Oczekujemy na coś, co się nie skończy, grzebiąc nasze marzenia, grzebiąc gospodarkę, będąc u kresu wytrzymałości podczas przebywania non stop z dziećmi, które też mają dosyć tak bliskiego kontaktu ze „starymi”. Udajemy, że dajemy radę, tak na serio mając wszystkiego dość. Ile jeszcze mamy wytrzymać? Na co mamy czekać?

 

Olga Sobocińska, mistrz fryzjerstwa damsko-męskiego, magister inżynier towaroznawstwa w zakresie chemii, dyplomowana wizażystka i stylistka brwi, jedyna w Polsce biegła sądowa w zakresie fryzjerstwa, szkoleniowiec i instruktor zawodu z wieloletnim stażem, autorka licznych artykułów eksperckich dla magazynów fryzjerskich (m.in. Świat Fryzjerstwa, Hair Fryzury Edycja Polska) oraz międzynarodowych marek (takich jak Biotebal), z doświadczeniem zdobytym m.in. w Polsce, Niemczech, Hiszpanii i Singapurze. Na co dzień pracująca “za fotelem” w swoim kameralnym salonie w Gdyni. Poza fryzjerstwem kocha podróże.